poniedziałek, 26 października 2015

.                           Why can't you trust anyone...

    - Chłopaki!- krzyknął Liam do Stilesa i Scotta
    - Daj spokój, Liam. Nie wypuścimy cie.- Stiles wiedział o co chodzi. Od godziny młodszy kolega doprowadza ich do szału- Nie chciałbym zostać rozszarpany przez rozwścieczonego dzieciaka.
    - Zresztą- zaczął tym razem Scott- mógłbyś sam zrobić sobie krzywdę, rozumiesz?
    - Tak tato, to miło że się o mnie troszczysz,  ale nie musiałeś przywiązywać mnie do drzewa ogromniastym łańcuchem! Mówiłem wam że już od dawna opanowałem pełnię.
    - Wolimy mieć stuprocentową pewność, zwłaszcza że gdy ostatnim razem cie wypuściliśmy przez całą noc biegałeś po lesie nago.
    - Nie przypominaj mi.- poprosił i zamilkł. Ten argument był chyba najstosowniejszy aby Liam dał im spokój. Przez jeszcze półtorej godziny stał przywiązany do wielkiego drzewa, a Stiles i Scott stojąc przy Jeepie rozważali decyzję przyjęcia Theo do stada. Scott uważał że znają go dość długo, ale Stiles w głębi duszy wiedział że to nie będzie dobry pomysł. Nie ufał mu. Ale jak zwykle nikt go nie posłucha i będzie tylko czekał, aby powiedzieć "A nie mówiłem?".
    - Stiles, to że podpis jego taty z przed lat jest inny niż z ostatniego tygodnia nie znaczy że mamy być tak podejrzliwi. Dlaczego nie możesz nikomu zaufać?- zapytał, ale po chwili żałował że to zrobił.
    - Ponieważ ty ufasz wszystkim!- powiedział, na tyle głośno że Scott wiedział iż wkurzył przyjaciela, a potem uderzył ręką w dość już zmasakrowany akumulator Jeepa. Chyba mocniej niż się spodziewał, bo nagle poczuł niewyobrażalny ból gdzieś w okolicy nadgarstka. Zignorował to jednak. Zamknął drugą ręką maskę swojego samochodu i oparł się o niego plecami.
    - Nic ci nie jest?- spytał go Scott, widząc że ręka nadal go boli- może być złamana.
    - Nie. Wybacz za to. Ostatnio jakoś wszystko mnie wkurza.
    - A kiedy nie?
    - No wiesz, teraz jakoś częściej. Nie ważne. Chodź po Liama, chyba już mamy wystarczającą pewność że nas nie zje.
    - Tak. Chodźmy.
                                                                          * * *
    Po odwiezieniu Scotta i Liama do ich domów, Stiles wrócił do siebie. Było już późno i był niemal pewien że Malia i jego tata śpią. Jednak gdy wszedł do domu okazało się że się mylił...
    Malia i Maddie siedziały na kanapie w salonie. Widać było że przed wejściem Stilesa jak i po wejściu siedziały w milczeniu.
    - Ummm, coś się stało?- zapytał chłopak widząc spojrzenie Malii
    - Nie- odezwała się Maddie- tak sobie... siedzimy
    - I czekamy na ciebie od dwóch godzin.
    - Czyli coś się stało. Bez powodu byście nie czekały.
    - Chodzi o te ludzio- roboty o których ci mówiłam. Wtedy gonili mnie, a teraz wparowali do szkoły i zabrali jakąś dziewczynę. Tracy. Tracy Stewart. Chodzę z nią na Fize.
    - Czekaj... nikt tego nie widział?
    - Nie. Tylko ja. No i ona oczywiście. To wyglądało tak, jakbyśmy tylko my dwie ich widziały, a dla innych byli niewidzialni. I...- przerwała na chwile i wyciągnęła z plecaka jakąś niewielką książkę- znalazłam to coś w swojej szafce.
    - "Doktorzy Strachu"- przeczytał na głos- aha, to wiele wyjaśnia.
    - Zostawiam wam tę książkę. Przeczytajcie ją może coś wymyślicie, ja spadam. Wole nie ryzykować że twój tata mnie zobaczy.
    - Ok. To... do jutra.
    - Tak, do jutra szwagierko.- powiedziała ze śmiechem Malia. Gdy tylko Maddie wyszła z domu Stilinskich, wstała z kanapy, podeszła do Stilesa i pocałowała go.
    - Sory, zbyt długo cię nie widziałam- oznajmiła i przytuliła go. Odwzajemnił uścisk, a potem oboje poszli spać. Jak zwykle razem w łóżku Stilesa...
________________________________________________________________________________
Napisałam krótki rozdział, ale to zawsze coś. Proszę o opinie w komentarzach, bo niewiem czy mam dalej pisać. Z góry dziekuje :)  #Adelede24

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz