. Why can't you trust anyone...
- Chłopaki!- krzyknął Liam do Stilesa i Scotta- Daj spokój, Liam. Nie wypuścimy cie.- Stiles wiedział o co chodzi. Od godziny młodszy kolega doprowadza ich do szału- Nie chciałbym zostać rozszarpany przez rozwścieczonego dzieciaka.
- Zresztą- zaczął tym razem Scott- mógłbyś sam zrobić sobie krzywdę, rozumiesz?
- Tak tato, to miło że się o mnie troszczysz, ale nie musiałeś przywiązywać mnie do drzewa ogromniastym łańcuchem! Mówiłem wam że już od dawna opanowałem pełnię.
- Wolimy mieć stuprocentową pewność, zwłaszcza że gdy ostatnim razem cie wypuściliśmy przez całą noc biegałeś po lesie nago.
- Nie przypominaj mi.- poprosił i zamilkł. Ten argument był chyba najstosowniejszy aby Liam dał im spokój. Przez jeszcze półtorej godziny stał przywiązany do wielkiego drzewa, a Stiles i Scott stojąc przy Jeepie rozważali decyzję przyjęcia Theo do stada. Scott uważał że znają go dość długo, ale Stiles w głębi duszy wiedział że to nie będzie dobry pomysł. Nie ufał mu. Ale jak zwykle nikt go nie posłucha i będzie tylko czekał, aby powiedzieć "A nie mówiłem?".
- Stiles, to że podpis jego taty z przed lat jest inny niż z ostatniego tygodnia nie znaczy że mamy być tak podejrzliwi. Dlaczego nie możesz nikomu zaufać?- zapytał, ale po chwili żałował że to zrobił.
- Ponieważ ty ufasz wszystkim!- powiedział, na tyle głośno że Scott wiedział iż wkurzył przyjaciela, a potem uderzył ręką w dość już zmasakrowany akumulator Jeepa. Chyba mocniej niż się spodziewał, bo nagle poczuł niewyobrażalny ból gdzieś w okolicy nadgarstka. Zignorował to jednak. Zamknął drugą ręką maskę swojego samochodu i oparł się o niego plecami.
- Nic ci nie jest?- spytał go Scott, widząc że ręka nadal go boli- może być złamana.
- Nie. Wybacz za to. Ostatnio jakoś wszystko mnie wkurza.
- A kiedy nie?
- No wiesz, teraz jakoś częściej. Nie ważne. Chodź po Liama, chyba już mamy wystarczającą pewność że nas nie zje.
- Tak. Chodźmy.
* * *
Po odwiezieniu Scotta i Liama do ich domów, Stiles wrócił do siebie. Było już późno i był niemal pewien że Malia i jego tata śpią. Jednak gdy wszedł do domu okazało się że się mylił...
Malia i Maddie siedziały na kanapie w salonie. Widać było że przed wejściem Stilesa jak i po wejściu siedziały w milczeniu.
- Ummm, coś się stało?- zapytał chłopak widząc spojrzenie Malii
- Nie- odezwała się Maddie- tak sobie... siedzimy
- I czekamy na ciebie od dwóch godzin.
- Czyli coś się stało. Bez powodu byście nie czekały.
- Chodzi o te ludzio- roboty o których ci mówiłam. Wtedy gonili mnie, a teraz wparowali do szkoły i zabrali jakąś dziewczynę. Tracy. Tracy Stewart. Chodzę z nią na Fize.
- Czekaj... nikt tego nie widział?
- Nie. Tylko ja. No i ona oczywiście. To wyglądało tak, jakbyśmy tylko my dwie ich widziały, a dla innych byli niewidzialni. I...- przerwała na chwile i wyciągnęła z plecaka jakąś niewielką książkę- znalazłam to coś w swojej szafce.
- "Doktorzy Strachu"- przeczytał na głos- aha, to wiele wyjaśnia.
- Zostawiam wam tę książkę. Przeczytajcie ją może coś wymyślicie, ja spadam. Wole nie ryzykować że twój tata mnie zobaczy.
- Ok. To... do jutra.
- Tak, do jutra szwagierko.- powiedziała ze śmiechem Malia. Gdy tylko Maddie wyszła z domu Stilinskich, wstała z kanapy, podeszła do Stilesa i pocałowała go.
- Sory, zbyt długo cię nie widziałam- oznajmiła i przytuliła go. Odwzajemnił uścisk, a potem oboje poszli spać. Jak zwykle razem w łóżku Stilesa...
________________________________________________________________________________
Napisałam krótki rozdział, ale to zawsze coś. Proszę o opinie w komentarzach, bo niewiem czy mam dalej pisać. Z góry dziekuje :) #Adelede24
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz